Przyznam, że z rzadka mam czas na czytanie. W ogóle nie mam jakoś super dużo wolnego czasu, a gdy już mam, to lubię przeznaczyć go na przykład na spacer, pójście w góry, kino, czasem siłownię. Czytać lubię, ale ustawicznie nie mam jak, choć muszę przyznać że czytam szybko – wczoraj właśnie przeczytałem “Solaris” Lema w 4 godziny. i jestem bardzo zadowolony.
Solaris a Solaris
Co w ogóle skłoniło mnie do tego szczytnego kroku? Ano film, który obejrzałem. A z filmami to mam w ogóle tak, że lubię je sobie włączyć do pracy w domu. Tak że na dużym komputerze leci sobie na przykład jakiś film – raczej nie nazbyt artystyczny ani psychologiczny, ale jednocześnie też nie jakaś totalnie durna rąbanka – a ja pracuję np. Na laptopie, śledząc dzieło większym lub mniejszym kątem oka. A że wczoraj akurat korzystałem z popularnego YouTube, gdzie filmy – propozycje wyświetlają się dosyć losowo, trafiłem w końcu na Solaris – film niemłody już, ale nigdy wcześniej przeze mnie nie widziany. i choć sam film nawet mi się podobał – nie był aż tak zły, jak twierdzą niektóre recenzje – czułem pewien niedosyt. i sięgnąłem po książkę – wstyd przyznać, ale z braku lasku, o 11 wieczorem, w formie pfd-a z sieci.
A oto oficjalny trailer filmu:
Geniusz Lema
Prawdę mówiąc, to czytałem już kiedyś tę księgę – jakieś 15-20 lat temu, jak szczeniak w domu rodziców. Wtedy nie wydawała mi się szczególnie dobra ani odkrywczy, choć doczytałem do końca i byłem pod jakimś tam wrażeniem. Zresztą gdy byłem bardzo młody, taki sam stosunek miałem chyba doc alej twórczości Stanisława Lema: według mnie miał ogromna wiedzę, pisał świetnie, był na swój sposób genialny, ale również… przynudzał na potęgę. Te naukowe i techniczne opisy, rozwlekle wtręty… Solaris akurat był pod tym względem i tak bardzo znośną powieścią, ale były dla mnie ciekawsze – Diuna Herberta, Kosmos Sagana, i tak dalej. Ale dziś patrze na to nieco inaczej.
W objęciach Boga – oceanu
Przede wszystkim książka Solaris jest powieścią spokojną, nie widowiskową, nie jest to coś, na podstawie czegoś da się zrobić efektowny film w stylu Hollywood – choć przecież podjęto tą próbę. To się czyta i szybko, i bez stresu, tak jak to bywa w przypadku modnych, współczesnych powieści akcji. Nie jest to też powieść aż tak naszpikowana pobocznymi wątkami, opisami przyrody i innymi głupotami jak na przykład horrory Kinga, które miewają często i 500 stron z czego jednak właściwa akcja jest zawarta na 200 lub 300.
Lem pisze w Solaris o planecie, na której istotą żywą jest coś na kształt świadomego, zdolnego od odtwarzania różnych kształtów oceanu. Ocean ten umie produkować nie tylko dość zaawansowane technicznie przedmioty, ale k na przykład idealne klony ludzi. Tak więc naukowcy będący z misją na znajdującą się nad planetą stacji orbitalnej maja doprawdy dziwne przygody – odwiedzają ich ucieleśnienia ich marzeń, jak najbardziej ludzkie i gadające, a nawet myślące i czujące… Co jest dalej, nie zdradzę, bo zapewne są wśród moich czytelników ludzie nie znający jeszcze tej książki. A książka jest naprawdę dobra… doceniam to dopiero teraz. Dobrze pokazane postacie, pełna psychologia ich zachować, ciekawe rozważania biologiczne i metafizyczne, akcja, która rozwija się we właściwym rytmie.
Końcówka Solaris
Jedyne, czego nie do końca od zawsze mogłem wybaczyć Lemowi, to zakończenie. Zakończenia miał zawsze poprawne, mądre, przesłodzone wręcz mądrością, a jednak jak dla mnie mało czasem konkretne. i tak jest w tym przypadku – nie wiem może, jakie zakończenie mi by tu bardziej pasowała, i nie śmiem nic sugerować, ale to obecne pozostawia pewien niedosyt.